„KONTENER”
Być może najpiękniejsza książka Marka Bieńczyka.
Najpierw był pomysł, by napisać książkę o oddechu. O zadyszce od natłoku zdarzeń, o nerwowym, a może smogowym kaszlu. Tez o miarowym oddychaniu. W końcu o sztucznym oddychaniu, wstrzymywaniu oddechu, o ostatnim tchnieniu.
Czy w to miejsce powstała książka o pamięci? O podróży? Uciekaniu od siebie, przez Kanadę i podwarszawski las? O pożegnaniach? Czy może jednak o oddechu? Czyli o tym, jak niewiele oddziela nas od nieistnienia.
W swojej najbardziej osobistej i być może najwspanialszej książce Marek Bieńczyk dochodzi do literackiej perfekcji.
„Zarówno gdy pisze o Canettim, Faulknerze czy Camusie, jak i wtedy, gdy przywołuje po imieniu bliskie mu osoby. Bo do „Kontenera” włożył autor to, co mu najbliższe. To, czym żył, ale oddaliło się, zniknęło, i to, czym nadal żyje i się zachwyca.
Udało się Bieńczykowi wszystkie te zdarzenia, osoby, myśli, uczucia powiązać najdelikatniejszymi nićmi. Udało mu się nazywać najtrudniejsze rzeczy najprostszymi słowami, „zacieśnić mówienie tak, aż zostanie nic, słowo widmo”. I stworzył książkę pełną życia, bo „Kontener” oświetla, prześwietla nasze zmysły: smak, zapach, dotyk, spojrzenie. Zarazem nadzwyczajna książkę ponad tym życiem zawieszona. Jak powietrze.
„PRYMITYW”
Na miłość boską, nie chcesz czytać tej powieści!
Jeżeli jesteś w drodze do dyskontu. Albo do modnej galerii.
Jeżeli pijesz piwo do biesiadnej tv. Albo wino przy muzyce klasycznej.
Jeżeli nie starcza ci do pierwszego. Albo kupujesz nowe auto.
Jeżeli jesteś prawdziwym Polakiem albo polactwem pogardzasz.
Nie czuj się bezpieczny. I trzymaj się z dala od tej książki.
Zaraza. Hańba. Zaprzaństwo. Wraża propaganda za judaszowe srebrniki.
Choć niektórzy twierdzą, że to nowa epopeja pisana ku pokrzepieniu serc – nie wierz! Bądź czujny, wróg czuwa wszędzie.
Doskonale czarne zwierciadło przechadzające się nie tyle gościńcem, co podrzędnymi ulicami polskiego miasta – oto powieść Marcina Kołodziejczyka. Pierwsza taka. Przełomowa, waląca prawdą po oczach jak mityczny Edek pięścią w ryj.
Czy przetrwamy?
Kołodziejczyk, autor kultowego tomu reportaży Dysforia. Przypadki mieszczan polskich, po raz pierwszy jako prozaik. Pisze najmocniej.
„Bombaj czasami wprowadzał się piciem w taką pozaumysłowość, że za zrobienie dziecka piętnastolatce ze swojego plemienia, oraz za przymuszanie jej do innych czynności w stanie oszołomienia, wytoczyli na niego sankcję z dwieście kaka z jedynką. Czyli nagłe nieszczęście.”
„Wyczuwało się podskórnie, że wpierw nastąpi u nas powstanie zbrojne przeciw, a później się ustali przeciw czemu.”